wtorek, 9 grudnia 2014

O "żonie", z która nigdy się nie ożeniłem.

Sam nie wiem dlaczego się na to zdecydowałem, mój dzisiejszy wpis w ogóle nie pasuje do wcześniejszego charakteru bloga. Być może mam po prostu głęboką potrzebę wyrzucenia wszystkiego na wierzch, wyżalenia się, nadzieję na to, że kogoś, to co dzisiaj napiszę poruszy. Trochę też liczę na to, że owy post będzie w przyszłości moją największą motywacją, że za 6 miesięcy, rok, może trochę dłużej, czytając te same słowa - nie będę w stanie w nie uwierzyć. Chcę wtedy zobaczyć z jak ogromnej, bezdennej dziury potrafi wyjść człowiek. Jak czas leczy rany i jak, nawet najgorsze uczucie powoli przemija i stopniowo pozwala zastępować się szczęściem na nowo.


Cóż więcej dodać... Myślę, że po takim wstępie każdy domyśla się, że chodzi o rozstanie z kimś ukochanym. O takie samo rozstanie, które spotyka nie jednego człowieka, a znaczną część populacji. O takie samo rozstanie... Rozstanie, który każdy idealizuje, uważa za wyjątkowe, próbuje znaleźć jego przyczynę lub nadać mu jakiś sens. Rozstanie podczas którego każdy czuje się przybity, wydaje mu się, że wszystko co najlepsze w życiu już mu się przydarzyło, a teraz... w obliczu obecnej sytuacji już nigdy nie wróci. Rozstanie w którym całą winę zrzucamy na drugą stronę, nawet nie próbując jej zrozumieć. Tak... chodzi mi również o takie rozstanie podczas którego zaglądamy wgłąb siebie szukając naszych wad, wyolbrzymiając własne niedociągnięcia, wmawiając sobie, że jesteśmy do niczego, że to jednak nasza osoba jest temu wszystkiemu winna... winna rozstania... Podczas którego zaciskając zęby krzyczymy i wyzywamy tak bliską wcześniej osobę... Walimy pięścią w stół sycząc coraz to gorsze obelgi. O rozstanie, w którym cała nasza bezsilność nie pozwala nam wierzyć w nasze słowa - o ogromne, wewnętrzne pragnienie zrobienia czegoś na przekór tego co mówią nasze usta. Podczas rozstania, w którym każdy wyobraża sobie kolejny pocałunek, objęcie ramionami, a jednocześnie zarzeka się na wszystkie skarby świata, że nigdy do tego nie dojdzie... Mimo, że zdaję sobie sprawę, że to jak się w tej chwili czuję nie jest niczym niezwykłym, a to co się wydarzyło, wydarza się co kilka sekund setkom osób, to i tak jest to dla mnie wyjątkowe. Wyjątkowe, bo chcę żeby takie było, chcę czuć choć odrobinę iluzorycznej wyjątkowości....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz